czwartek, 23 kwietnia 2009

Hasbara

W podwójnym numerze "Najwyższego Czasu" (15/16-2009)znalazłem ciekawy artykuł p. Janusza Korwin-Mikke zatytułowany: "Co to jest Hasbara?" Ponieważ nie każdy ma dostęp do tego pisma pozwoliłem sobie przedrukować ten artykuł:

Co to jest i jak działa Hasbara?

Ludzie całe życie się uczą. Okazuje się, że istnieje całkiem spora i efektywna działalność, o której nie miałem pojęcia. A tu dostałem e-maila od p.Aleksandra Dobrowolskiego, który napisał:
„Panie Januszu, dziękuję za Pana cały trud w niesieniu światła wiedzy o normalności w tym przepełnionym matołami kraju” – po czym dodał przypuszczenie, że liczne ostatnio (i jednostajne...) złośliwe komentarze na moim blogu (http://korwin-mikke.blog.onet.pl) „to taka lokalna, siermiężna wersja HASBARY”.
Ponieważ nie wiedziałem, co to jest „hasbara”, natychmiast wpisałem to słowo do wyszukiwarki i ukazał mi się tekst podpisany {~herstoryk} (zapewne kobieta) z 27 stycznia 2009 roku – z następującym wprowadzeniem:
Znalezione w sieci. Wydaje się dobrze tłumaczyć ton, treść i częstotliwość wielu opinii ukazujących się na Onecie. Cytuję (i tu leci długi tekst zawierający inny cytat; oto całość – niestety {~herstoryk} nie podaje źródła):
Jak wielu dziennikarzy, o „operacji Hasbara” usłyszałem pierwszy raz w czasie izraelskiej inwazji Libanu w 2006 roku. Izraelskie MSZ ogłaszało wtedy nabór do programu PR, który miałby wpływ na opinie o konflikcie na Bliskim Wschodzie, wyrażane w internecie.
W brytyjskim „Guardianie” Ryszard Silverstein pisze, że wraz z ofensywą izraelską w Gazie Hasbara nasila swoją działalność i wznawia rekrutację. Przedstawia nawet tekst e-maila wysyłanego do potencjalnych kandydatów:
„Drodzy przyjaciele, mamy przewagę militarną, ale przegrywamy walkę w międzynaro-dowych mediach. Musimy zyskać na czasie, by wojsko odniosło sukces. Możemy mu pomóc, pozostając kilka minut więcej w internecie. Ministerstwo Spraw Zagranicznych podejmuje wysiłki, by zrównoważyć media, ale wszyscy wiemy, że ta bitwa rozgrywa się na poziomie ilości. Im bardziej angażujemy się w komentarzach, blogach, odpowiedziach i sondażach, tym więcej zdobywamy opinii przychylnych naszej sprawie. Izraelskie Ministerstwo Spraw Zagra-
nicznych poprosiło mnie o zorganizowanie sieci ochotników, którzy chcieliby uczestniczyć w tym wspólnym wysiłku. Jeśli się zgodzicie, będziecie codziennie dostawać odpowiednie informacje, programy komputerowe i listę celów.Jeśli się zgodzicie, prosimy o odpowiedź
na tę wiadomość”.
Według Silversteina, osoba, która na początku stycznia przystąpiła do Hasbary, dostała na początek argumentariusz na rzecz wyrobienia pozytywnej opinii o akcji w Gazie, a potem listę mediów. Hasbara jest nastawiona głównie na media europejskie. Zadaniem uczestników
jest odpowiednie reagowanie na artykuły czy wypowiedzi dotyczące konfliktu.
Każdy z nich dostaje oprogramowanie o nazwie Megaphone, które wyświetla argumenty dostosowane do aktualnej chwili i wyznacza media, na które należy właśnie zwrócić większą uwagę. W tamtym momencie były to: „Times”, „Guardian”, Sky News, BBC, Yahoo! News, Huffington Post i holenderski „Telegraaf”. Uczestnicy, rekrutowani w Izraelu i krajach diaspory, mają pełną swobodę formy i treści oddziaływania, ale dla tych, którzy mają mniej czasu, przewidziano gotowce, które da się wkleić wszędzie jednym kliknięciem. Czasem to rozbudowane wypowiedzi, czasem pojedyncze, te same zdania w różnych wersjach, do wyboru w kilku językach.

Siedem zasad z „Hasbara Handbook”

Hasbara jest starsza niż wojna w Libanie. Pierwszy podręcznik Hasbary był przeznaczony dla Światowego Związku Studentów Żydowskich. Wydano go w 2002 roku, jednak chodziło wówczas głównie o walkę z tzw. witrynami alternatywnymi, przeważnie lewicowymi, jeśli krytykowały politykę izraelską. „Hasbara Handbook – Promoting Israel on Campus” krótko, na 130 stronach, wyjaśnia pozytywne znaczenie propagandy i omawia jej „siedem zasad”
– trochę jakby niechlujną mieszaninę starych sposobów politycznej retoryki (erystyki) ze współczesnymi metodami sprzedaży proszków do prania i szczyptą „czarnego PR”. Wszyscy to znają.
Pierwsza to name calling – próba trwałego przypisania jakiejś osobie lub idei pozytywne-go lub negatywnego symbolu czy atrybutu. Podręcznik radzi np. nazywać wszystkie palestyńskie partie polityczne „organizacjami terrorystycznymi”, a żydowskie kolonie na terytoriach okupowanych „społecznościami”, „wsiami” lub „osiedlami”. Name calling jest bardzo trudny do skontrowania – zapewniają autorzy i przypominają, że najważniejsze w nim jest powtarzanie dokładnie tych samych słów (np. przymiotników) w odniesieniu do konkretnych celów.
Druga, glittering generality („lśniący ogólnik”), polega na trwałym łączeniu opisu działań rządu izraelskiego z pojęciami cenionymi przez audytorium (np. „wolność”, „cywilizacja”, „demokracja” itd.). Podręcznik przypomina też techniki zwalczania „błyszczącego ogólnika”,
gdyby stosował go przeciwnik.
Transfer, trzecia zasada, to przypisanie prestiżu jakiegoś autorytetu bądź idei czemuś innemu (nam – jeśli jest pozytywny, przeciwnikom – jeśli negatywny).
Na czwartym miejscu jest testimonial (świadectwo szacunku), czyli wciąganie popularnych gwiazd czy osobistości do publicznego poparcia odpowiedniego stanowiska. Osoba, która nas popiera, wcale nie musi popierać Izraela we wszystkim. Jej słowa mogą służyć za testimonial, nawet jeśli są pozbawione aktualnego kontekstu. Podręcznik radzi, by nie zadowalać się Britney Spears, tylko szukać wśród środowisk inteligenckich. Większość sławnych osób bardziej kłopocze się własnym wizerunkiem niż tym, co mogą zrobić dla
Palestyńczyków. Groźba zabrudzenia tego wizerunku może ich przekonać do porzucenia kontrowersyjnych opinii politycznych.
Piąta, plain folks, to prezentowanie odpowiednich poglądów jako ogólnie przyjętych, wychodzących prosto „z uczciwego ludu”. Podręcznik radzi jednak – z powodów etycznych – ostrożnie obchodzić się ze stosowaniem wypowiedzi populistycznych o charakterze rasistowskim (np. „Arabowie to...”).
Szósta to zwykły strach, metoda „jeśli mnie nie posłuchasz, stanie się coś strasznego”. Strach jest łatwy do manipulowania w klimacie zagrożenia terroryzmem, może być z sukcesem stosowany do wzmocnienia odpowiedniego przekazu. Podręcznik podaje przykłady
technik, które mogą rozbroić tę metodę, jeśli jest stosowana przez przeciwnika.
Ostatnia to bandwagon, tworzenie sztucznej większości. Zwolennicy Izraela mogą
np. zamawiać sondaże opinii wśród grup przychylnych Izraelowi i wykorzystać je dla wzmocnienia poparcia. Według podręcznika, krytykom Izraela udało się stworzyć wrażenie, że mają przewagę w internecie – jako antidotum radzi stosować przede wszystkim plain folks.
Dla wielu Hasbara jest przykładem profesjonalnej, dobrze skoordynowanej akcji PR (według „Guardiana”, w „operacji” bierze aktywny udział kilkadziesiąt tysięcy osób). Działa inspirująco i stosuje się do zwykłych kampanii politycznych. Dla innych to próba zniekształcenia czy sfałszowania debaty publicznej. W każdym razie Izraelczycy podkreślają, że w europejskim internecie przegrywają, a to by znaczyło, iż „operacja Hasbara” natrafiła tu na pewne ograniczenia. Jedni to tłumaczą europejskim indywidualizmem, inni zakorzenionym antysemityzmem. Niewykluczone też, że popełniono jakiś błąd, o którym nie da się mówić przez megafon.

Tyle informacji – a teraz wnioski

Nie ma co się oburzać na perwersyjnych Izraelitów, którzy nachalnie wciskają nam
swoją propagandę – bo działają zgodnie z prawem i etyką, wykorzystując tylko efektywnie nowe narzędzie, którym jest Sieć. Więc pamiętajmy, co powiedział kiedyś śp. Jacek Kuroń: „Zamiast burzyć komitety – zakładajmy swoje!”.
UPR powinna zorganizować naszą własną hasbarę. Ja się do tego nie nadaję, bo jako człowiek wychowany na polskiej literaturze, za każdym razem, gdy piszę o p.Donaldzie Tusku, p.Jarosławie Kaczyńskim czy p.Andrzeju Lepperze, staram się dobierać epitety do aktualnego Ich postępku, staram się oceniać Ich sprawiedliwie, a zwłaszcza staram się nie powtarzać.
Tymczasem skuteczny PR w dobie rządów motłochu wymaga dokładnie czego innego: obdarzenia każdego przeciwnika JEDNYM epitetem, każdego działania wrogów – i naszego – jednym określeniem – i powtarzania tego 100.000 razy. Aż wbije się nawet w najgłupsze łby. Ja tego robić nie umiem... Ale może w d***kracji nie ma innego wyjścia?

JANUSZ KORWIN-MIKKE

(„Najwyższy Czas” nr 15-16-2009)

Podejrzewam, że PR-owcy PO od dawna korzystają z zasad hasbary w stosunku do PiS. Dlatego proponuję popierając wniosek JKM utworzyć słownik określeń i epitetów używanych w stosunku do naszych przeciwników. Jedno już znalazłem na BM24 - michnix.
Przeszukując blogi na pewno znajdziemy więcej celnych określeń i za radą JKM piszmy jak najwięcej i gdzie się da "aż wbije się nawet w najgłupsze łby".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz